Goście byli zachwyceni, a szef kuchni Lisek i kelner Prosiaczek zacierali ręce. Na koniec w kawiarni pojawiła się płochliwa makolągwa z pięknymi piórami w ogonie. Poprosiła o deser, którego jednak właściciele lokalu nie mieli. Impas przełamał szef kuchni proponując samodzielnie uzbierane przez gościa mrówki wprost z mrowiska. Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę, bo ptak nie jadł takich frykasów od dzieciństwa.
Jak się zapewne domyślacie cała historia nie kończy się na tej sielance. Nie zdradzę Wam jednak całego zakończenia, żeby nie psuć przyjemności z czytania. Napiszę tylko, że ma to związek z “ugibugijskim spukiem” (jeśli cokolwiek Wam to powie), a Lisek w finale traci wszystkie ciężko zarobione pióra. Chociaż jako kolekcjoner ponosi porażkę pokazuje, że to nie stan posiadania jest najważniejszy, a dobra zabawa płynąca z odkrytej w sobie pasji.